top of page

Marzenie o lataniu cz.3




Na początku czerwca 2017 jadę ze wszystkimi swoimi gratami do Włoch. Do maleńkiego domku w dolinie, w której mam wszystko – góry, skały, nieskończone możliwości wspinaczkowe i klify, z których mogę skakać. I moje ukochane Dolomity są na wyciągnięcie ręki. Dużo się dzieje tego roku. Nie wiem, co przyniesie przyszłość, ale wiem, że jestem w miejscu, w którym czuje się najlepiej i w którym chcę być. Pierwsze dni w Włoszech mają jednak słodko-gorzki smak. Kilka dni po tym, gdy wprowadziłam się do nowego domku i mojej radości nie było końca, otrzymuję wiadomość, że Marina nie żyje… Zginęła skacząc z samolotu. Dwa dni wcześniej rozmawiałam z nią, teraz już jej nie ma. Na błękitne niebo nachodzą ciemne chmury.

Sprawa jej wypadku jest na tyle niepokojąca dla mnie, że zaczynam mieć obawy jeśli chodzi o wypożyczanie sprzętu na strefach spadochronowych. Marina skakała ze swoim własnym spadochronem, do dziś dnia nie wiadomo dokładnie czy wypadek był spowodowany błędem riggera, który układał dla niej zapasowy spadochron, czy jakąś wadą zapasu. Nie dowiem się tego nigdy. Wiem natomiast, że jedynym błędem o poważnych konsekwencjach, który jestem w stanie zaakceptować, jest błąd, który popełnię sama.


wspinanie w Dolomitach, Marta Sokołowska

Oczywiście nie brakuje Dolomitów tego roku! Jedziemy w nie z Bartem, którego po krótkim przeszkoleniu w skałkach zabieram na jego pierwsze drogi wielowyciągowe w górach. Tego lata odwiedzam również, po raz pierwszy, nieznana mi dotychczas grupę tych gór – Dolomity Brenty. Rozpoznanie okolicy robię z Bartem, a na cztery wspinaczkowe dni wybieram się z moim klubowym kolegą Tomkiem Baczkowskim, który przyjeżdża z Polski. Podczas tych wyjazdów powstają co rusz to nowe pomysły na skoki w tych górach. Marzenia stają się coraz bardziej realne.




Z końcem września nareszcie (po sporej obsuwie czasowej) przychodzi przesyłka z moim pierwszym własnym wingsuitem– kolorowym Phantomem Edge od Phoenix Fly. Jest piękny, a ja ciesze się jak dziecko, że polska marka outdoorowa zechciała zakupić go dla mnie.

Na początku 2018 roku znów jestem w Skydive Spain. Zatrzymujemy się tam z Bartem na tydzień podczas kilkutygodniowego, zimowego tripu wspinaczkowego po Hiszpanii i Portugalii. Będziemy skakać razem z samolotu, każde z nas po raz pierwszy w swoim własnym wingsuicie. Podczas pobytu w Sewilli udaje nam się wykonać zaledwie kilkanaście skoków. Pogoda nie chciała współpracować. Strefa spadochronowa była nawiedzana przez niespotykane tam o tej porze ulewy i wichury.




Wiosną i latem tego roku dość dużo czasu spędzamy na strefach we Włoszech, aby latać jak najwięcej. W Reggio, Rawennie i Costa d’Argento spędzamy łącznie na pewno około miesiąca czasu. Na pięknie położonej toskańskiej strefie Costa d’Argento miałam okazję latać razem z niesamowicie utalentowanym, nieżyjącym już Lucą Barbieri, od którego dużo się nauczyłam. To był chyba jedyny rok, w którym w Dolomitach wspinałam się naprawdę niewiele. Jeden wyjazd wspinaczkowy do Val di Mello i dwie drogi w Dolomitach. Nie da się, niestety, robić wszystkiego. A tamtego lata latanie w wingsuicie było dla mnie najważniejsze.


We wrześniu jedziemy do Polski. Zostałam zaproszona na kultowy Festiwal Filmów Górskich im. Andrzeja Zawady w Lądku Zdroju, na którym miałam poprowadzić prelekcję na temat skoków BASE i wspinania, oraz jogę dla wspinaczy podczas różnorodnych warsztatów, które festiwal oferuje uczestnikom. Był to dla mnie drugi duży festiwal ( po Festiwalu Podróżników, Alpinistów i Żeglarzy „Kolosy” w Gdyni w 2013 roku), podczas którego prowadziłam prezentację. W Gdyni dotyczyła ona mojej kilkuletniej wtedy działalności wspinaczkowej w Dolomitach. W Lądku do opowieści o wspinaniu dołączyły skoki.

Korzystając z okazji pobytu w kraju, odwiedziliśmy moją ulubioną strefę spadochronową w Nowym Targu. Kilka skoków z samolotu, a po weekendzie rannym świtem skok z balonu w wingsuitach nad zamglonymi jeszcze podkarpackimi dolinami. Skok z balonu w wingsuicie był dla mnie bardzo ważny, chciałam bowiem jak najlepiej przygotować się do swojego pierwszego skoku BASE w wingsuicie. A balon jest do tego idealny.



Koniec września 2018, boskie późne lato w Dolinie Sarca. Pewnego spokojnego, wrześniowego poranka ruszamy do góry, na Brento, z wingsuitami zapakowanymi do stash bagów. Czuję się jak przed swoim pierwszym skokiem. Podekscytowana i lekko niespokojna. Wiem, że przygotowałam się najlepiej, jak mogłam i że ufam sobie. W głowie odzywają mi się słowa dwóch najbardziej zaufanych dla mnie osób, jeśli chodzi o skoki. „Dasz radę, jesteś dobrze przygotowana, rozskakana. Wszystko będzie dobrze”. Antoine i Bart mieli w tamtym momencie więcej wiary we mnie, niż ja sama.

Docieramy na górę, przygotowujemy sprzęty, ubieramy się w kombinezony. Sprawdzamy się nawzajem. W głowie powtarzam plan skoku.

Gdy schodzę na exit, nie mam już wątpliwości. Wiem, co mam robić. Wiem, że potrafię. Ostatnie sprawdzenie sprzętu, odliczanie, głęboki oddech i wybijam się w powietrze. Spadam przez pierwsze dwie sekundy, skrzydła wypełniają się powietrzem, doprostowuję nogi. Lecę! Jestem tak wysoko, jak jeszcze nigdy nie byłam, latając w moim tracksuicie. Mijam skalisty talus, serpentyny szlaków rowerowych wijące się poniżej w lesie, nad którym przelatuję. Gdy widzę przed sobą domy, winnice i drogę, zwalniam i wyrzucam pilocik, aby po chwili szybować już na spadochronie w stronę lądowiska. Ponad dwukilometrowy dystans przebyty w ciągu 45 sekund. Znów jestem zachwycona, szczęśliwa. Znów nie mogę uwierzyć, że będąc człowiekiem mogę latać niczym ptak. Życie jest piękne.


wingsuit BASE, Marta Sokołowska

Latem 2019 roku jestem w Dolomitach wielokrotnie, ze sprzętem wspinaczkowym i z moim wingsuitem. Pierwszy skok wingsuitowy robimy z dolomitowej turni nad turniami - Torre Trieste. Wysokość, z jakiej skaczemy, powoduje u mnie zupełnie inne odczucie spadania. Rozrzedzone powietrze zamienia dwie pierwsze sekundy skoku w wieczność, mam poczucie, że spadam bez końca zanim w końcu zacznę lecieć. Dopiero gdy dolatuję nad schronisko Capanna Trieste położone daleko w dolinie i otwieram spadochron nad nim będąc wciąż bardzo wysoko wiem, że czas spadania rozciągał się tylko w mojej głowie.

Tego samego lata skaczemy jeszcze z jednej z największych alpejskich ścian, z wyrastającego na blisko 1600 metrów ponad dno doliny gigantycznego Monte Agnera. Castello delle Nevere, północna ściana Monte Civetty, Tofana di Rozes. Dolomity z perspektywy ptaka wyglądają zupełnie inaczej, niż z perspektywy pająka wspinającego się po ich pionowych zerwach.

Skoki przeplatamy ze wspinaniem na mniejszych i większych ścianach. Trzy lata od czasu, gdy zobaczyłam ludzi skaczących z Sass Pordoi sama jestem w Dolomitach, by w nich nie tylko wspinać się, ale również skakać. Historia zatacza krąg.



302 wyświetlenia0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie
bottom of page