Podróż na Kalymnos była pomysłem, który zrodził się naprędce z początkiem zimy w 2010 roku. Wraz z większą ekpią znajomych mieliśmy już zakupione bilety na samolot, gdy w ostatniej niemalże chwili postanowiłam zostać jednak w Polsce i zamiast na ciepłej, greckiej wyspie -spędzić czas świąteczno-noworoczny na wspinaniu w Tatrach, a Nowy Rok przywitać w Morskim Oku, po wyśmienitym Sylwestrze w tamtejszym schronisku. Tak też zrobiłam.
Jedenaście lat później i w innym towarzystwie lecę na Kalymnos - znaną w całym światku wspinaczkowym wyspę, leżącą w archipelagu Wysp Południowych Morza Egejskiego, niedaleko od wybrzeża Turcji. Wyspę tę w późnych latach 90-tych odkrył dla wspinaczy włoski wspinacz Andrea Di Bari, który to podczas swoich wakacji na pobliskiej wyspie Kos zainteresował się dobrze widoczną z niej skalistą Kalymnos. Popłynął tam i jak wieść niesie, przecierał oczy ze zdumienia, nie mogąc uwierzyć, że nikt dotąd się tutaj nie wspinał. Wspinaczkowy potencjał Kalymnos, z perfekcyjną, wapienną skałą, oferującą najwymyślniejsze formacje - od płyt, pockmark-owych kieszonek, solidnych przewieszeń, dachów i grot, po gigantyczne tufy - był miejscem wręcz stworzonym do wspinaczki sportowej. I tak oto Di Bari zapoczątkował proces obijania dróg na Kalymnos. Gdy obijał pierwsze drogi w sektorze Arhi, nieopodal miejscowości Arginonta, jej mieszkańcy przyglądali mu się bacznie i uważali za szaleńca, łażącego po skalnych urwiskach. Dziś, po niemal trzydziestu latach od tamtego dnia, Andrea Di Bari jest uznawany za ojca wspinaczki skalnej na Kalymnos. Oddając pokłon w jego stronę, lokalna, wyspiarska społeczność traktuje go jako gościa honorowego, gdy tylko pojawi się na wyspie. To on odkrył wyspę dla wspinaczy, poubezpieczał pierwsze drogi i pootwierał pierwsze sektory. Tym samym spopularyzował Kalymnos wśród wspinaczkowej społeczności z całego świata. Zapewnił przez to zarobek lokalnym mieszkańcom wyspy, dla których turystyka na Kalymnos stanowi główne źródło dochodu.
Po przylocie na Kos dotarliśmy do miejscowości Mastichari, by łódką popłynąć na Kalymnos. Gdy wylatywaliśmy do Grecji z włoskiego Bergamo, nad lotniskiem unosiły się poranne, późnojesienne mgły i poranek był raczej rześki. Na Kalymnos temperatury były znacznie wyższe, rzekłabym - odpowiednik słonecznego września w naszym Arco. Cudownie! Po lecie spędzonym w łóżku, na zrastaniu połamanych kości, a później stopniowym powrocie do sprawności, wyjazd na wspinanie w ciepłe skały był wymarzonym pomysłem.
Na Kalymnos zatrzymaliśmy się w małej, nadbrzeżnej miejscowości - Masouri. Przypominając sobie wyjazd na wspinanie do Leonidio dwa lata wcześniej i tamtejszy klimat małego, greckiego miasteczka, Masouri - z dużą ilością sklepów wspinaczkowych [a nawet firmowym sklepem włoskiej marki wspinaczkowej LaSportiva, na którego huczne otwarcie zawitał sam Stefano Ghisolfi], knajp, barów i innych atrakcji turystycznych - robiło wrażenie miniaturowej wersji Zakopanego, czyli miejsca bardzo mocno przygotowanego pod turystykę. I choć fajnie było mieć duży wybór knajp serwujących lokalne jedzenie, zwłaszcza, że na każdym rogu ulicy spotykaliśmy kolejnych znajomych wspinaczy, z którymi można było wieczorem wyskoczyć na kolacje, to jednak w jakiś sposób brakowało spokoju i atmosfery zwykłej, greckiej miejscowości. Ze starymi facetami przesiadującym w barach nad czarną jak smoła, fusiastą kawą i bez straganów z pamiątkami dla turystów, ręcznikami kąpielowymi z napisem „Kalymnos” i tego typu fajansem.
Klimat klimatem, niemniej jednak wspinanie na Kalymnos okazało się nieporównywalnie ciekawsze, niż w Leaonidio. Rewelacyjna jakość pomarańczowo-szarego wapienia, w połączeniu z niewiarygodnie dużym zagęszczeniem sektorów wspinaczkowych oraz bardzo dobre obicie dróg powodują, że nie trudno zrozumieć, dlaczego Kalymnos jest jedną z częściej wybieranych przez wspinaczy destynacji.
Na miejscu dowiedzieliśmy się o lokalnej faunie, która może stwarzać pewne zagrożenie dla wspinaczy. Najgroźniejszymi zwierzętami okazały się być szerszenie i kozy. I rzeczywiście, gdy tylko w skały wchodziło słońce, momentalnie pojawiały się szerszenie, przelatujące niczym bombowce wzdłuż ścian. Można się było takiego osobnika przestraszyć, gdy nagle uderzał w locie we wspinającego się człowieka. Ale na strachu się kończyło i szybko można było się przyzwyczaić do obecności tych owadów w rejonach skalnych. W porównaniu do szerszeni spotykanych na przykład w Polsce, szerszenie z Kalymnos są super pokojowo nastawione. Po prostu przelatują sobie wzdłuż skał, czasem uderzając w locie we wspinacza, po czym odlatują. Nie są ludźmi w żaden sposób zainteresowane.
Jeśli chodzi o kozy, to ich wszędobylstwo może stwarzać zagrożenie dla pozostawionych bez opieki pod skałami plecaków i ich zawartości. Koza zje wszystko i nie boi się niczego.
Z tego, czego udało nam się doświadczyć podczas dwóch tygodni wspinania w skałach na Kalymnos, generalnie mogę stwierdzić, że skała jest tam lita, szorstka, a charakter wspinania rozmaity. Ilość sektorów i dróg jest ogromna do tego stopnia, że w ciągu dziesięciu dni stricte wspinaczkowych, nie zdążyliśmy odwiedzić wszystkich interesujących nas sektorów. Został zatem pewien niedosyt.
Osobiście najczęściej nie używam kasku podczas wspinania w skałach na drogach sportowych, choć w pewnych rejonach, w których na przykład skała nie została jeszcze dobrze oczyszczona, bądź warunkach, takich jak silnie wiejący wiatr, zdecydowanie wspinam się w kasku. Na Kalymnos kask zabraliśmy i używaliśmy go wtedy, gdy uznaliśmy to za stosowne. Niemniej jednak byliśmy świadkami zdarzenia, które pokazało, że nawet w często chodzonym rejonie, gdzie skała wydaje się być solidna, kask może się przydać, a nawet uratować życie.
Pewnego dnia wybraliśmy się na wspinanie w popularnym sektorze - Poets, tuż nad miejscowością Masouri. Na lewo od drogi, którą robiliśmy, wspinał się inny zespół. W pewnym momencie usłyszałam krzyk i rumor spadających kamieni. Facet wspinający się obok poleciał jak długi, urywając sporych rozmiarów tufę. A że pominął wcześniejszą wpinkę, to lot miał dość konkretny i poleciał pikując głową w dół. Prawdopodobnie kask, który miał na głowie, uratował mu życie albo przynajmniej zdrowie. Kask po locie i przywaleniu w skałę wyglądał mniej więcej jak pogniecione sreberko od czekolady.
Poza świetnym wspinaniem na wyspie, highlightem wyjazdu były niespodziewane spotkania ze starymi znajomymi. I to w dużej ilości! Było niemalże pewnym, że jeśli zejdę na dół do sklepu po sól, to na bank spotkam kogoś znajomego. Masouri okazało się być centrum towarzyskim wyspy, przez co mieliśmy dużo wesołych spotkań i śmiechu. I co ciekawe, większość spośród spotkanych znajomych odwiedziła Kalymnos nie po raz pierwszy, a nawet nie po raz drugi. Rekordzista - znajomy z Włoch, który zaczął przyjeżdżać na Kalymnos jeszcze w późnych latach dziewięćdziesiątych, był na wyspie po raz osiemnasty (!!). To tylko pokazuje, jak fantastyczna wspinaczkowo jest ta wyspa, jaką ma siłę przyciągania. I jaki jest na niej wciąż potencjał umożliwiający obijanie nowych dróg i otwieranie nowych sektorów dla wspinaczy.
Najważniejszą dla mmnie osobiście kwestią całego wyjazdu było to, że zapomniałam na nim całkowicie o moim wypadku sprzed pięciu miesięcy. Mogłam się wspinać w ilościach, dla których ograniczeniami były jedynie zmęczenie fizyczne i zjechanie skóry na palcach. Żadnego dyskomfortu w miejscach złamań, żadnego bólu. Wypadek odszedł tym samym do przeszłości.
Na Kalymnos z pewnością jeszcze kiedyś wrócimy!
Commentaires