top of page

Życie zawsze znajdzie sposób


Artykuł, który napisałam na zlecenie agencji Happy&Rich, dla kwartalnika dedykowanego dermatologom - "Cetaphil News" (nr 5).


***

Pierwsze ptasie trele, słońce dające ciepło w południe, zapach rozmarzającej ziemi. Przedwiośnie. A po nim eksplozja zieleni, drzewa owocowe obsypane wonnym kwieciem, krokusy, zawilce, pierwiosnki, wczesne wschody słońca. Wiosna.

Jedną dobrą rzeczą w tym świecie jest pewność, że nadejdą kolejne wiosny. (…) Wszystko jest zupełnie nowe wiosną. Wiosny same w sobie są zawsze jedyne w swoim rodzaju, niepowtarzalnie nowe. Żadna wiosna nie jest nigdy taka sama jak inna, w każdej jest coś osobliwego, co nadaje jej szczególnej słodyczy. Myślę, że pod tymi słowami Lucy Maud Montgomery, znanej przede wszystkim jako autorki “Ani z Zielonego Wzgórza”, może podpisać się niemalże każdy. Większość z nas bowiem kocha wiosnę, czyż nie? Wyczekujemy jej, tęsknimy i wypatrujemy jej pierwszych, najmniejszych choćby zwiastunów.


Nowy początek

Wiosenne ożywienie w przyrodniczym świecie osmotycznie wprowadza ożywienie w nasze ciała i codzienność. Owady brzęczą, jaszczurcze zmiennocieplne korpusy ogrzane słońcem nabierają ruchliwości i zwinności, kolorowe motyle niespiesznie przemieszczają się w powietrzu jakby kontemplowały najpiękniejszą wiosnę w swym krótkim żywocie. Po zimowej ciszy świat rozbrzmiewa na nowo śpiewem ptaków i dźwiękami życia, pulsuje energią, która ożywia także nasze organizmy ku spontanicznej ekspresji. Wraz ze słonecznym ciepłem, światłem dłuższych dni, kakofonią zieleni i barw, rodzi się w nas ludziach nadzieja. Czasem przychodzi ona po cichu, nieuświadomiona, ale działająca z ukrycia: to, co wydawało się być trudne, nagle nie wygląda tak przytłaczająco, to, co nas gnębiło, wytapia się wraz z pierwszym słońcem niczym resztki pozimowego śniegu i wsiąka w rozmarzniętą ziemię. Nadzieja rozświetla nieco naszą rzeczywistość, tchnie w nią wiarę w to, że sprawy potoczą się dla nas pomyślnie, tak po prostu, na lekko, bo przecież wiosną wszystko jest możliwe. Wiosenna aura wtłacza w człowieka nowe pokłady optymizmu jakby podskórnie, wraz z witaminą D produkowaną dzięki ekspozycji skóry na słońce, wraz z delikatnym, przyjemnym, wiosennym wiatrem, z przyspieszonym oddechem podczas wędrówki pod górę, przez las, przez pola, przez kamienne rumowiska. Czasem może się wydawać, że szybciej bijące serce, przyspieszone tętno, pot na czole osuszany słonecznymi promieniami i oczy wpatrujące się z zachwytem w młode pączki na drzewach, pierwsze zielone pędy roślin wydostające się spod ziemi i cały ten świat nabierający kolorów i rozbrzmiewający dźwiękami - że to właśnie są producenci nadziei. Odradzające się na nowo życie i związany z nim ruch, pobudzenie, to one pozwalają poczuć, że nawet po czasie hibernacji i znieruchomienia nowe wciąż może przyjść. Wiosna pozwala w nowy sposób spojrzeć na wszelkie sprawy.



Słońce napędza wszystko

Możemy sobie myśleć, że w naszych industrialnych społeczeństwach technologia rozwiąże wszystkie nasze bolączki i zaspokoi wszelkie potrzeby. Wystarczy jednak miesiąc szarugi i chmur pełzających niemalże po ziemi, bez odrobiny słońca, by uświadomić nam, jak bardzo nasze samopoczucie i generalnie funkcjonowanie w świecie zależne są od słonecznej energii. Choć nie jesteśmy zmiennocieplni jak płazy i potrafimy utrzymać ciepłotę swych ciał bez konieczności wystawiania ich na słońce, to słońce wiosenne jakże ogromną, zmysłową rozkosz im daje. Jakże poprawia nastrój i pozwala spojrzeć z optymizmem nawet na najtrudniejsze sprawy. Mimo że nasza skóra nie jest zielona od chlorofilu i w procesie fotosyntezy nie zaspokajamy swego głodu, to jednak słońce podnosi nasz poziom energii niczym najsłodszy tort chałwowy. Bez słońca i słonecznego światła na dłuższą metę funkcjonujemy - pod każdym względem - zdecydowanie gorzej. Siada nam nastrój, chęci jakoś mniej na wyjście z domu, na aktywność w plenerze, a szare dni niepostrzeżenie przechodzą w noc, by z nocnej ciemności wyłonił się kolejny, bezkształtny szary dzień. Poranek słoneczny jakże inny ma charakter, ile wyjątkowości w nim i poczucia, że to będzie dobry dzień!

Wiosną nawet tym, którzy lubią rano pospać zagrzebani w pieleszach, znacznie łatwiej wstawać rano ze słońcem i kurami, niż o innych porach roku. Światło słoneczne pobudza, rozbudza i wydobywa z nas ludzi chęci, pomysły i instynktowne poszukiwanie ruchu, aktywności, ekspresji, kreatywności. Wiosenna aktywna natura przenika wszystko, co żyje. I tak, jak nie można powstrzymać roślin budzących się po zimowej drzemce do nowego życia, a można jedynie obserwować pchającą je ku górze siłę wzrostu, tak i naszej podstawowej, najbardziej pierwotnej, pobudzanej słońcem esencjonalnej potrzeby ruchu i ekspresji nie da się zgasić i stłumić. Można ją rozpoznać, przepuścić przez siebie niczym fale emocji i pójść za nią w radosnym, wiosennym, pełnym nadziei słonecznym tańcu.



Nadzieja

Przez niektórych, moim zdaniem całkowicie beznadziejnie, nazywana “matką głupich”. Przez innych trzymana kurczowo, by wlać w ich serca odrobinę słońca i wiary w najciemniejsze noce życiowych wydarzeń. Przez jeszcze innych traktowana jako cudowna idea, która pozwoli rzeczom toczyć się pomyślnie bez najmniejszego, nakierowanego ku tejże pomyślności wysiłku. Ilu ludzi na Ziemii, tyle sposobów rozumienia tego występującego w naszym życiu psychicznym zjawiska. Czy nadzieja jest emocją? Tego nie wiem. Skłaniam się bardziej ku określeniu jej mianem stanu emocjonalnego, pewnego rodzaju otwartości i patrzenia z wiarą w to, że przyszłość będzie dla nas łaskawa. Zauważam także dość silne powiązanie między poziomem zaangażowania w tworzenie pomyślnej przyszłości i poziomem nadziei pokładanym w pomyślność przedsięwzięcia. Im więcej włożyliśmy pracy, starań, przygotowań w jakieś konkretne, ukierunkowane działanie, tym zazwyczaj bardziej optymistycznie - z wiekszą nadzieją - spoglądamy w przyszłość i na efekty tychże działań.

Z drugiej strony, nawet w najbardziej trudnej i niewróżącej sukcesu sytuacji, gdy wiemy, że już na nic więcej w świecie zewnętrznym nie mamy realnego wpływu, nic więcej nie jesteśmy już w stanie zrobić, wyrazem nadziei jest…pielęgnowanie w swym sercu i umyśle nadziei na pomyślny dla nas bieg wydarzeń. Nawet w najbardziej beznadziejnej sytuacji, w której niewiele zależy od nas, wciąż mamy wpływ na postawę, którą wybierzemy i będziemy pielęgnować. Już słyszę, jak w tym miejscu podnoszą się cyniczne głosy, a na twarzach pojawiają cyniczne grymasy, określające taką postawę “matką głupich i naiwnych”. Nie zgodzę się z nią jednak absolutnie. Wszystkie dotychczasowe badania psychologiczne, prowadzone wśród pacjentów onkologicznych, wśród ludzi, których życiem zatrzęsły prawdziwe erupcje życiowych wulkanów pokazują, że postawa określana mianem nadziei znacząco zwiększa szanse osób z zagrażającymi życiu chorobami na reemisję choroby, natomiast tym, którzy przeszli przez traumatyzujące doświadczenia, pozwala na powrót do życia bez wszechogarniającego lęku. W głęboko poruszającej książce “Człowiek w poszukiwaniu sensu” austriacki psychiatra i psychoterapeuta - Viktor Frankl, który przeżył obóz koncentracyjny w Auschwitz, wskazuje na fakt, że więźniowie, którzy stracili nadzieję na zmianę kierunku ich losu, popadali w apatię i w niedługim czasie umierali. Ci zaś, którzy mimo okropności, w których przyszło im żyć, potrafili wskrzesić w sobie choćby niewielką nadzieję na to, że ich los się odmieni, byli w stanie znieść koszmar obozowego życia. W sytuacji, w której wszystko co na zewnątrz było poza ich kontrolą, wciąż mieli kontrolę i wpływ na przyjmowaną przez siebie mentalną postawę - Człowiekowi można odebrać wszystko oprócz jednej rzeczy: ostatniej z ludzkich wolności - wyboru własnej postawy w danych okolicznościach, wyboru własnej drogi. Nadzieja, nawet w nieludzkiej i “beznadziejnej” sytuacji, pozwala człowiekowi odnaleźć w życiu sens. Nadając własnemu życiu sens, nadajemy mu jednocześnie kierunek i wartość, czyli coś, dla czego warto żyć, mimo wszystko.


Życie zawsze znajdzie sposób

Pamiętam taki rok, gdy wiosna zaskoczyła mnie w samym centrum mojego życiowego rozgardiaszu. W czasie, w którym wir skomplikowanych, niekoniecznie chcianych wydarzeń nie pozwalał mi na dostrzeżenie jakiegoś pomyślnego rozwiązania spraw na horyzoncie. Tyle się działo, jedno zdarzenie implikowało kolejne, wszystko było trudne, niejasne, niepewne i choć bardzo chciałam znaleźć jakieś pomyślne rozwiązanie całej sytuacji, sprawy po prostu się nie składały, a rzeczywistość nie chciała współpracować z moimi planami i życzeniami. Sama ta gorączkowa próba znalezienia rozwiązania, szukania alternatyw, dopięcia pilnych spraw na ostatni guzik, który nie miał zamiaru się dopiąć, wysysała ze mnie ostatki sił, pozostałości energii i kreatywności. W świecie, w przyrodzie, pachniało wiosną, wiosennym słońcem i pierwszym kwieciem, którym obsypały się przydrożne krzaki. Ptaki ćwierkały, słońce przyjemnie przygrzewało, cała przyroda wydawała się radować z nadejścia wiosny, a mnie w tym czasie trudno było wykrzesać z siebie jakikolwiek większy zachwyt tym całym otaczającym mnie pięknem. Pewnego dnia, bardzo zmęczona mentalnymi próbami znalezienia rozwiązania coraz bardziej naglącej sytuacji, wybrałam się na spacer po niewielkiej, odizolowanej od świata, położonej wysoko w górach miejscowości. Wędrowałam pod górę krętymi uliczkami i bitymi, leśnymi drogami. W cieple wiosennego słońca, wdychając zapach górskiego przedwiośnia, puściłam wolno myśli, które przez ostatnie miesiące krążyły wokół istotnych dla mnie tematów. Puściłam je zupełnie wolno, z takim rodzajem poddania się, rezygnacji z mentalnego siłowania się z nieugiętą rzeczywistością. Po prostu nie miałam już siły. Szłam sobie niespiesznie, tak jak zwykle idzie zmęczony człowiek. Rozglądałam się po okolicy, oddychałam głęboko i z wydechem starałam się wypuszczać w świat wszystko to, co od dłuższego czasu nie dawało mi spokoju. Sama przed sobą przyznałam, że zrobiłam wszystko, co mogłam. Więcej zrobić nie jestem w stanie, zwyczajnie na całą resztę nie mam wpływu. Czułam, jak ta warstwa mojego spowodowanego zmęczeniem odrętwienia zaczyna się rozpuszczać, a przez jej cieńszą strukturę delikatnie przebija się pulsująca życiem i energią wiosenna, rozćwierkana przyroda. Stawiając niespiesznie krok za krokiem coraz bardziej czułam, że zrzucam cały ten ciężar starań o uporządkowanie spraw. Szło mi się coraz lżej, stopniowo odpuszczałam próby kontrolowania biegu wydarzeń. Po pewnym czasie pomykałam sobie z większą lekkością i z coraz wyraźniejszym, wewnętrznym poczuciem, że choć nie ogarniam swym rozumem wszystkich tych skomplikowanych splotów sytuacyjnych i nie umiem znaleźć dla nich rozwiązania, to widocznie prowadzą mnie one w jakąś stronę, być może w dłuższej perspektywie lepszą dla mnie, niż to, o co świadomie zabiegałam i czego chciałam. Pamiętam, że pojawiła się wtedy we mnie myśl, że być może wszystkie te niemożności prowadzą mnie nie do tego, czego świadomie chcę, ale do czegoś, czego naprawdę potrzebuję. Poddałam się temu poczuciu i ogarnął mnie dawno nieodczuwany rodzaj spokoju. Mijałam miejscowe domki, wracając z powrotem do wioski z gór. Widziałam, jak w ogródkach sterczą poszarpane kikuty zeszłorocznych porów, jak równe grządki niezebranych, dorodnych, pomarszczonych przez zimowe mrozy główek kapusty niepierwszej młodości czekają, by wkrótce zastąpiły je nowe, młode warzywa. W pewnym momencie spojrzałam ot tak na wysoki, murowany płot, ogradzający jeden z ogródków. Niby nic szczególnego, zwykłe, wybetonowane ogrodzenie, wyznaczające teren czyjegoś ogrodu warzywnego. Jednak tym, co przykuło mój wzrok w tej rozległej, betonowej ścianie, było znaczne w niej pęknięcie, z którego wyrastała maleńka roślinka drzewka figowego. Rosnąca z korzeniami zapuszczonymi w rozpadlinę w murze, wygięła swoją niewielką łodyżkę i wzniosła ją do nieba, ku słońcu. Kilka intensywnie zielonych listków czerpało ze słońca co mogło, żyjąc w dalekich od komfortowych warunkach. Przez jakiś czas nie potrafiłam oderwać wzroku od tej niewielkiej formy życia, która - mimo trudności - znalazła sposób. “Życie zawsze znajdzie sposób” - pomyślałam. I z tą myślą oraz zachowanym w pamięci obrazem maleńkiej roślinki drzewka figowego, wyrastającego z pęknięcia w betonowym murze, ruszyłam w dalszą drogę. Spokojna, wolna i z pokładami nowej nadziei na to, że jak nie tak, to siak - życie zawsze znajdzie sposób, a w szczególności wiosną.

15 wyświetleń0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie
bottom of page