top of page

Nie traci ten, kto żyje wolniej

  • Zdjęcie autora: Marta
    Marta
  • 25 maj
  • 7 minut(y) czytania



Z kubkiem ciepłej herbaty zasiadam do biurka w ten rześki, pachnący poranek. Od kilku dni próbuję zsynchronizować swój wewnętrzny zegar z nowym rytmem dnia – coraz dłuższego, coraz jaśniejszego. Wiosna rozciąga światło jak płótno – nieśmiało, ale konsekwentnie. Ciało i myśli powoli dostosowują się do tej zmiany: do śpiewu ptaków o świcie, do coraz cieplejszego powietrza i zapachu wilgotnej ziemi, który niesie obietnicę czegoś nowego. Wychodząc z zimowej ciszy, uczę się na nowo wsłuchiwać w tętniące życie – to za oknem i to wewnątrz. Z większą łagodnością i uważnością chcę wejść w ten nowy czas. W cieńszych płaszczach, pełnych lekkości krokach, z nadzieją, że to, co dopiero się zaczyna, przyniesie sprzyjające okoliczności i dobre rozwiązania. Częścią tych przemyśleń chciałabym się z Tobą podzielić, Czytelniku – wierząc, że i dla Ciebie ten moment może być początkiem czegoś ważnego.


ZA DUŻO, ZA SZYBKO

Zatrzymać się dziś to nie taka łatwa sprawa, powie ktoś. “Kto nie idzie do przodu, cofa się. Rozwój, rozwój, samorozwój. Trzeba cisnąć, biec po chomiczym kołowrotku coraz szybciej, by nie zostać z tyłu”. Takim przekazem pasie nas niczym gęsi współczesna kultura nienasycenia. Portale społecznościowe, do których dostęp mamy na zawołanie dzięki naszym nierozłącznym smartfonom, aż kipią od niewiarygodnie barwnego, ekscytującego i nigdy nudnego portalowego życia innych. Od zdjęć na tle piramid, wieży Eifla i innych turystycznych atrakcji oferowanych przez biura turystyki masowej każdemu, kto przy odpowiednio zasobnym portfelu prosto zza biurka postanowi wyruszyć do bazy pod Everestem, na polowanie w dziczy tam, gdzie jeszcze polować się da, bądź na inne atrakcje zorganizowane przez przemysł turystyczny.


Pomijając samą ilość bodźców, jakiej dostarczają nam smartfony, jeśli w rozsądny sposób nad nimi nie zapanujemy, nie sposób nie wspomnieć o innych mediach pełnych informacji i krzyczących wręcz do nas o tym, jak bardzo musimy o tym czy tamtym wiedzieć. Być na czasie z trendem, z modą, z tym i z siamtym. Kupić zabieg, wczasy, nową kieckę choć szafa nie domyka się od starych, poprawić to i tamto, by nie zwisało, nie marszczyło się, nie odstawało. Bo to niemodne, bo postarza, bo tak się dzisiaj nie nosi, bo w dzisiejszym świecie…


Im większa ilość płynących do nas wszelkimi możliwymi kanałami pozorów bajkowego życia, ciała i wszystkiego, zdobędzie naszą uwagę i nasączy nasze myśli, z tym wiekszą łatwością uznamy własne życie za niewystarczająco ciekawe, niewystarczająco bogate, za mało rozwojowe, czyli po prostu zwyczajne, szare, nudne. Tymczasem, nota bene, stan określany mianem „nudy” okazuje się być warunkiem koniecznym wszelkiej kreatywności i potwierdzają to rozmaite badania psychologiczne. Zdając sobie sprawę z potężnego rozziewu między wspaniale przedstawianym, choć niejednokrotnie mocno podrasowanym i wykreowanym życiem pokazywanym w influencerskich mediach czy portalach, łatwo zacząć odczuwać nijakość swojego własnego, dotychczas przecież zadowalającego życia. Tak bowiem działa mechanizm porównywania się do kogoś bądź czegoś, co tylko z zewnątrz wydaje się być realną postacią bądź realnym życiem. Jakże często nie zdajemy sobie sprawy z tego, że to, co widzimy, to tylko strzępki, niewielkie fragmenty cudzego życia, będące jedynie elementami większej całości, niewiele różniącej się od naszego codziennego życia. Jak łatwo dajemy zapędzić się w kozi róg kompleksów i poczucia nieadekwatności, których rosnąca wciąż skala stała się źródłem wyodrębnienia przez psychologów w 2004 roku odrębnego określenia opisującego to zjawisko, określane mianem FoMO (z ang. “fear of missing out”).

Tam, gdzie jest brak, rodzi się potrzeba, która domaga się zaspokojenia - czy to poprawiając sobie usta, kupując nowy zestaw garnków, samochód czy drogie wakacje w egzotycznym, wybudowanym specjalnie na potrzeby turystów resorcie. Tam, gdzie jest sprzedaż, tam potrzebny jest popyt. Jak jednak spowodować, by zadowoleni dotąd z siebie i ze swojego życia ludzie zaczęli nabywać jeszcze więcej towarów czy usług, a co za tym idzie - proporcjonalnie więcej pracować, bo rzecz jasna trzeba mieć za co kupować, by zaspokajać wciąż rosnący apetyt. Jedynym sposobem, by spowodować u kogoś chęć poprawienia czegoś jest pokazanie mu, że to, co ma w tej chwili, jest niewystarczająco dobre i wskazanie na to cudowne coś, co spowoduje, że niewystarczająco dobre stanie się oszałamiająco wspaniałe. Cyk i marketingowa machina zaczyna się kręcić, a my mamy coraz mniej czasu, coraz mniej zadowolenia z życia, coraz mniej energii i wszystkiego, co nas jako ludzi prawdziwie syci i odżywia. Gonimy za fatamorganą, przebodźcowani i sfrustrowani. I wtedy myk, przystojny pan z telewizora czy innego podświetlanego ekranu, wyszczerzając równe, białe zęby, obwieszcza światu, że na zmęczenie i frustrację wystarczy kupić puszeczkę z pełną cukru i kofeiny cieczą, bądź wyskokowego dropsa, po której bądź którym cała frustracja i zmęczenie mijają, a Ty, pełen nowej energii, znów możesz docisnąć na maksa pedał gazu i pędzić (z palpitacjami ledwie wytrzymującego już serca, choć o tym ten pan nie wspomina) za swoją fatamorganą jeszcze lepszego, bardziej instagramowego i wypasionego życia.


ZATROSZCZYĆ SIĘ O ZASOBY UWAGI

Jako jednostkowe byty, żywe organizmy wyposażone w skomplikowany układ nerwowy, komunikujący ze sobą różne organy i ośrodki i pozwalający na przekazywanie informacji nie tylko w obrębie samego organizmu, ale również informacji pochodzących z naszego otoczenia, dysponujemy pewnymi zasobami uwagi. Różne aspekty naszej codziennej rzeczywistości wykorzystują pewną jej ilość w celach organizacji codziennego życia, wykonywania pracy, która wymaga skupienia, czy też zaangażowania w istotne dla nas przedsięwzięcia, działania, aktywności. W świecie tak popularnej i aprobowanej multitaskowości wymaga się od nas, byśmy potrafili wykonywać kilka rzeczy na raz. Gotując obiad jednocześnie prowadzili konferencję na Zoomie i odpisywali na maile. Takie roztrojenie jaźni nie jest dla człowieka czymś naturalnym, choć w dzisiejszym, zachodnim, wiecznie zabieganym świecie czymś bardzo powszechnym. Jak takie próby podzielenia uwagi w jednym czasie na kilka odrębnych zajęć wyglądają, można często zaobserwować na drodze czy autostradzie, gdy na poboczu leży rozwalone auto, prowadzone jeszcze chwilę temu przez kierowcę próbującego prowadzić samochód, wyprzedzać i jednocześnie odpisywać na wiadomości na WhatsApp’ie…


Uwagę można skupić całkowicie na jednej rzeczy na raz. Zaangażować się w zadanie, świadomie nad nim pracować, bez potrzeby jechania na tak zwanym autopilocie. I choć autopilot pozwala nam odciążyć uwagę i wykonywać pewne zadania machinalnie, dzięki czemu nie musimy skupiać się niezmiernie na każdym ruchu ręką podczas mycia zębów, to nadużywany prowadzi do problemów i odbiera nam radość świadomie przeżywanego życia. Na ćwiczeniu się w utrzymywaniu skupienia uwagi polegają wszelkiego typu działania z dziedziny mindfulness czy też prosta w swym założeniu, a jakże trudna dla osób początkujących praktyka medytacyjna. Wszelkie praktyki uważnościowe pozwalają przywrócić naszym rozproszonym na wiele zadań umysłom spocząć i wiązkę uwagi skupić na jednym obszarze. Na tym polega istota uważności, czyli naturalny stan ludzkiego umysłu, który w mniejszym bądź większym stopniu utraciliśmy, próbując podołać wymogom wielozadaniowości, efektywności i wydajności. I choć staliśmy się wielozadaniowymi ludźmi, na kształt wielofunkcyjnego odkurzacza, to nasza efektywność i wydajność nie wzrosły, a wykazują wręcz przeciwną tendencję.


Wracając jednak do zasobów uwagi, jakimi dysponujemy jako jednostki - nie tylko praca, codzienna organizacja czy nasze zainteresowania pochłaniają spore jej porcje. Portale społecznościowe, smartfony, które wydają najróżniejsze dźwięki powiadamiające nas o wiadomości, która właśnie przyszła na jeden z komunikatorów, o ofercie kredytu, nowym poście na Facebooku. Rzeka informacji płynąca z włączonego i grającego w tle telewizora. Ludzie, którzy piszą w różnych sprawach i oczekują kontaktu oraz naszego zaangażowania się w te sprawy. Pochłaniaczy naszej uwagi jest mnóstwo, jej zasoby zaś nieograniczone nie są. Zatem zapytasz drogi Czytelniku jak o nie zadbać, by nie padły niczym rozładowana bateria?


Przede wszystkim trzeba by zastanowić się, które obszary naszego życia są nam niezbędne i siłą rzeczy pewnego nakładu codziennej uwagi będą wymagały. Wszystkie pozostałe, czyli te, które niezbędne nie są, rozpatrzeć i nadać im pewną rangę istotności w naszym życiu. Przyjrzeć się również temu, co nam duże ilości naszej uwagi absorbuje, odciągając nas jednocześnie od naprawdę istotnych dla nas spraw. Można zacząć ograniczać tak zwane rozpraszające bodźce choćby od wyciszenia smartfona w weekendy czy wyłączania go w tygodniu po godzinie 19:00. Zostawić telefon w torebce bądź kieszeni na czas spotkania przy kawie z koleżanką, by rzeczywiście móc być obecnym na tym spotkaniu i uczestniczyć w rozmowie (pomijając już fakt, że zerkanie co chwilę do telefonu podczas spotkania z drugim człowiekiem jest zwyczajnym brakiem szacunku zarówno do osoby, z która się spotkaliśmy, jak i dla czasu, który wygospodarowała na spotkanie z nami, podczas gdy mogła ten czas zagospodarować zupełnie inaczej). Będąc na spacerze czy na wakacjach delektować się miejscem, widokiem, przeżyciami. Być prawdziwie na tym spacerze bądź na tej wakacyjnej plaży. Ktoś może zapytać co to oznacza „być prawdziwie”. Odpowiem kontrprzykładem: można przeselfikować całe wakacje, będąc w głównej mierze zaabsorbowanym cykaniem sobie selfie, oglądaniem ich i ocenianiem tego, jak dobrze się wyszło, no i wrzucanie ich w społecznościowe stories’y. Nie widząc co się realnie dookoła dzieje, nie uczestnicząc w rozmowach, nie czując atmosfery miejsca ani zapachu magnolii, nie dostrzegając zjawisk, kota zwiniętego w kłębuszek na stosie dywanów u ulicznego sprzedawcy.


Dla mnie dobrym sposobem na zrezygnowanie z różnego rodzaju tak zwanych rozpraszaczy uwagi jest przypominanie sobie co jakiś czas o tym, że mój czas na świecie jest ograniczony i kiedyś się skończy. Mam pewną jego pulę do wykorzystania i wystarczy ona pewnie na wiele, ale nie na wszystko. Chcę więc wykorzystać ten dany mi czas jak najlepiej i na mające dla mnie znaczenie i interesujące mnie sprawy. Zatem jeśli wiem, że mam do napisania ten tekst, to chcę to zrobić dobrze w odpowiednio dla mnie krótkim czasie, a nie pisać go miesiącami. Przygotowuję się uprzednio do tego zadania, zaś gdy już do niego zasiądę z kubkiem herbaty z malinami, to poza pisaniem i popijaniem od czasu do czasu gorącego płynu nie będę rozpraszać się ani zajmować niczym innym. Pisanie testu będzie w tym określonym czasie miało całą moją uwagę. Po skończeniu pisania zrobi się przestrzeń na przeniesienie uwagi na coś innego, czy to związanego z pracą, czy z czymś na co po prostu mam ochotę. Na tej samej zasadzie, wiedząc, że generalnie mój czas na czytanie książek ma swoje pewne ramy, spośród książek wybiorę te, które mnie najbardziej interesują bądź w jakiś sposób zaintrygują. Mając ograniczony czas na spotkania z ludźmi wybiorę te, które z jakichś względów są dla mnie bardziej w danym momencie istotne. Kategoria czasu w mikro bądź makro skali ułatwia dokonywanie wyborów i kierowanie wiązki uważności na najważniejsze dla nas sprawy, niczym światła reflektora na wybrany obszar w określonym czasie, pozwalając sobie na pozostawienie przepastnej, ciemnej przestrzeni bez oświetlenia. Do momentu, kiedy na kolejny jej kawałek przyjdzie, bądź nie przyjdzie, czas.

Comments


 

Jeżeli jesteś zainteresowany wspinaniem, wyjazdami z jogą, via ferratami bądź po prostu masz jakieś pytanie  - nie wahaj się wysłać mi maila.

💜
kontakt

 

bottom of page